20/100 - jak giną małe białe pieski

07 grudnia 2014


Grudzień mamy! Czas zakupowego szaleństwa, czas pieczenia, przesiadywania długich godzin przy wigilijnym stole, czas zerkania na wagę i załamywania rąk nad cyfrą z przodu, ale nade wszystko - czas obsypywania bliskich upominkami! Fibi nie musiała wypatrywać pierwszej gwiazdki, bo pierwszy świąteczny prezent dostała już dziś. Wybrałyśmy się sprawdzić, ile nieogarnięty westie ma wspólnego z hopsaniem przez tyczki.
Myśl o agility przemykała mi co chwilę od dłuższego czasu. Nie od wczoraj, nie od roku, a niemalże od pierwszego dnia, gdy zobaczyłam ten mały biały kłębuszek. Najpierw na treningi nie pozwalał mi portfel, potem brak czasu. Potem emocje opadły i dotarło do mnie, że właściwie co fajnego jest w skakaniu między plastikiem? Jednak ostatnie wydarzenia i postęp w naszej relacji sprawił, że stanęłyśmy w miejscu. Potrzebowałyśmy odświeżenia i pomocy z zewnątrz, czegoś co utrwaliłoby dotychczasowe osiągnięcia i pchnęło nas dalej. Doszłam do wniosku, że jakikolwiek sport będzie odpowiedni.

Zaczęłyśmy więc amatorsko turlać dyskiem, ale przekonywanie lenia do złapania frisbee w locie zamiast machania w jego kierunku łapkami szło tak mozolnie, że znów utknęłyśmy. Aż przypomniałam sobie o agility. I tak pojechałyśmy dzisiaj sprawdzić swoje możliwości. Smaczki, szarpak, woda, miska i w drogę!


Na miejsce wybierałam się z myślą, że pewnie poskaczemy przez hopki i nie będzie tak źle, w końcu każdemu psu zdarzyło się kiedyś coś przeskoczyć. Może i tym razem uda się wyjść z tego z twarzą...? Może nie wyda się, że w takiej konkurencji najlepiej wychodzi nam siedzenie na widowni. Że punktem centralnym jest nie przeszkoda, a smakołyk, który trzymam w ręce?

Błąd. Hopek nie było. Rozpostarto przed nami tunel. Tunel! Tunel straszny, długi i w ogóle, pożerający żywcem! I co z tego, że mama jest na drugim końcu, skoro w między czasie pewnie coś mnie chapsnie i zaciągnie w ciemny kąt. Lepiej tam nie wchodzić! Wczołgałam się do środka z garścią smakołyków (ah, kurtka do prania :D). Widok psa na drugim końcu, ze ślepiami jak 5zł, bijącego się z myślami... smaczek.. ale umrę.. ale smaczek! Ale to pożera.. Ale taka dobra kaczka.. ale tunel, rany! Pierwsza próba się nie liczy, bo zapomniałyśmy przełączyć bieg z wstecznego na pierwszy i zwolnić hamulec ręczny... Ale po paru minutach się udało! A po parunastu okazało się, że ten mały nieogarnięty weścik przecina tunel bez żadnego oporu i z radością podbiega do mnie smaczków na drugim końcu. 

Nie wiem z czego bardziej się cieszę. Z tego, że pies po prostu pokonał przeszkodę i może zaczniemy patatajanie na placu, czy z tego, że jest do dowód zaufania i świadomości mojego wsparcia? :)

powiedziałabym Ci że za Tobą nadjeżdża nasz pociąg, ale chcę zobaczyć Twoją minę
i to jak będziesz w biegu zbierać plecak za 3, 2, 1...
Po wyczerpujących przebieżkach z przeszkodami przyszedł czas na mały socjal. Fibi zakumplowała się ze wszystkimi cztero- i dwunożnymi istotami na placu. Przekrój psiaków od małego szelciaka, przez bordera po borzoja, przy czym w pewnym momencie tak jej się spodobało zawieranie znajomości i robiła to tak nachalnie, że od bordera dostała czerwoną kartkę. Borzoj jej nie podszedł, bo choć biały, to jednak wciąż za duży, więc lepiej od niego zwiewać.. Za to znalazła bratnią duszę w szelciaku, z którym w mig założyła kapelę. Kiepsko jednak dobrali repertuar, który nie był do zniesienia dla żadnego z dwunogów... ;) Mimo wszystko wciąż niepewnie podchodzi i bawi się z każdym psem, potrzebuje trochę czasu na otwarcie się, czy to przed małym, czy przed większym futrzakiem. Co mnie zaskoczyło, przy każdej psiej wędrówce, choćby z drugiego końca placu, chętnie do mnie smaczków wracała. W szaleńczym pędzie, potykając się o własne nogi. 

Ostatni plus dzisiejszego wypadu - Fibi po raz kolejny udowodniła, że potrafi być miejskim psem. Pociąg, autobus, a nawet metro - poza ruchomymi schodami w tym ostatnim miejscu, nic nie stanowiło dla niej problemu. A ile ludzi wyciąga do niej łapki... Oczywiście tylko jak jest czysta... ;)