40/100 - okołoświąteczne szaleństwo

27 grudnia 2014

Jak dobrze, że już jesteś! Przed chwilą był tu taki gruby pan w czerwonej sukience,
 który powiedział, że byłam niegrzeczna! I patrz, co jego renifery zrobiły z moim szarpakiem!
Ale słyszałam, że szyjesz mi pod choinkę nowy, taki fajny z frędzelkami, więc...
 może mogłabym dostać go jeszcze przed świętami?
Tak się ostatnio dużo działo, że umknęła nam 30stka! Najpierw tydzień myślenia nad psimi prezentami, później 9 dni survivalu u Natalii, potem igraszki w deszczu, Święta, a teraz jeszcze śnieg! No i jak to wszystko zmieścić w jednym poście? Zdjęciami :)

O tym, co małe białe znalazło
pod choinką przeczytacie...
dopiero w kolejnym poście! :)
Szczęśliwie dla psa lub też nie, grudzień przyniósł moją tygodniową nieobecność. Ja przez tydzień odetchnęłam od psa, pies ode mnie. Z tym, że kiedy ja zachwycałam się pięknymi, alpejskimi widokami, Fibi spędziła 9 dni u znanych Wam Tosi i Gi. Ich właścicielka po kilku dniach okrzyknęła westa "psem-betonem" i chyba nigdy nie słyszałam trafniejszego określenia.

Efekt? Sądziłam, że zmiana otoczenia, przewodnika (na bardziej ogarniętego), trybu dnia, czy choćby stała obecność dwóch psich kompanek jakkolwiek nadszarpnie gęsty beton zawiązany wokół terrierowych zwojów mózgowych. W końcu wiem, że kiedy Fibi już przekona się do jakiegoś psa (co też wymaga od niej trochę wysiłku), reaguje na niego nieustającym entuzjazmem. Drugi czworonóg nie może ruszyć łapą, żeby Fibi nie przybiegła sprawdzić co takiego się zadziało. Kolejna sprawa, u Natalii panują inne zasady, niż u mnie. Powiedziałabym, normalniejsze. Większość psów po pobycie w podobnym miejscu nabrałaby trochę nowych nawyków. Tymczasem terrier z survivalu wrócił nietknięty. Pies-beton.

Wydaje mi się tylko, że pogorszyła nam się relacja. Tydzień beze mnie pies potraktował jako tydzień samowolki. W efekcie wróciłyśmy do fazy "marmolada zamiast mózgu" i pierwsze kilka dni spędziłyśmy na przypominaniu sobie, że - eh, powtarzam to po raz setny - .. ze mną też jest fajnie.

~ * ~

Na szczęście nadchodziły Święta, więc mogłyśmy sobie pozwolić, by druga połowa grudnia była wypełniona głównie zabawą. Po powrocie do Polski zastałam deszcz, ale wspólnie doszłyśmy do wniosku, że błoto nam nie przeszkadza. Kalosze na nogi, smaczki w kieszeń i ruszyłyśmy na patatajanie w błocie ;)

prędkość odrzutowca wow
łapki wow rozmazane
mamo, to błoto jest brudne
będę lewitować
Po hasaniu w błotku białe staje się czarne. Ale na słowo "prysznic" westik błyskawicznie obmyśla swój plan. Bo kałuża jest względnie czysta i z pewnością to jedyna droga, by uniknąć podprysznicowej apokalipsy! Problem zaczyna się gdy kałuża okazuje się głębsza, niż westikowy mózg wyliczył...



To była zdecydowanie ostatnia westikowa kąpiel w tym sezonie. Dziś, po powrocie ze Świąt zastałyśmy u siebie małe kupki śniegu i śnieżynki nieśmiało padające z nieba - w końcu! Nie mam nic przeciwko hasaniu w błocie. Wręcz polubiłam spacery w kaloszach do kolan, w których nic nie jest mi straszne i mogę bez żadnego oporu biegać z umorusanym westem po największych kałużach. Z kolei Fibi cierpi na śmieszną "dolegliwość" - gdy ma mokre łapy zdaje się nie widzieć świata poza hasaniem. A słyszeliście kiedyś odgłos patatajacych chudych (bo mokrych) łapek po rozbryzgującym się błotku? Bezcenne ;) Ale mimo wszystko wolę śnieg. Nawet jeśli Fibi po powrocie jest w połowie bałwankiem i musimy rozpuszczać przyczepiające się do westikowej sukienki śnieżne kule... pod prysznicem.

PS. Zauważyliście, że na żadnej spacerowej focie nie widać.. smyczy? :)