Moje 50% / cz. 1

25 marca 2015


Praca nad samym sobą okazała się strzałem w dziesiątkę w komunikacji z moim psem i pierwszym krokiem, jaki należy postawić, kiedy myślimy o współpracy z czworonogiem... Zatem dziś trochę o ludzkiej części teamu!


UWAGA !!! Nie jestem behawiorystą, a przedstawione poniżej techniki nie są receptą na idealnego czworonoga. Opisana została jedynie historia: jak to było u nas? Na jej podstawie można wyciągać wnioski, a nie ją powielać. Każdy pies jest inny, a każdy przypadek wymaga indywidualnego podejścia. Zastanów się, zanim zaczniesz pracę ze swoim pupilem.


Rozpoczynając projekt 100/100 wytyczyłam sobie bardzo jasne cele. Kiedy rozpisywałam plan wypisałam wszystkie możliwe "wady do poprawienia" dotyczące mojego psa... Chwilę później dotarło do mnie, że skoro mamy współpracować i stanowić zgrany team, to sama też muszę od siebie wymagać. Jak się okazało, niedociągnięć w mojej osobie też znalazło się całkiem sporo! Może ja potrafię przybiegać na zawołanie, ale w zamian brakuje mi cierpliwości! :) W ciągu tych 100 dni pojawiło się jeszcze więcej mankamentów, a wręcz okazało się, że trudniej wymagać od siebie, niż od psa...

Praca z psem to jedna z najbardziej indywidualnych i zależnych od wielu różnych czynników czynność, jaką możecie sobie wyobrazić. Nie ma jednej recepty na idealnego psa. Nikt inny tak jak ja nie powie mi, co zrobić, by osiągnąć sukces z moim czworonogiem. Nikt inny nie zna mojego psa tak, jak ja. Jestem częścią teamu, więc muszę dołożyć od siebie swoje 50%!


Co przeszkadzało mi w wydobyciu z siebie pełni możliwości "mojej połowy" naszej drużyny?

PO PIERWSZE: CHAOS W EMOCJACH
Mój pies boi się innych psów. Kiedy na spacerze idę i widzę nadchodzącego 
z naprzeciwka czworonoga od razu się spinam i patrzę na reakcję Fibi. 
Ściągam smycz i niemalże liczę kroki, które nas od niego dzielą. BŁĄD.

Powiedziano mi gdzieś kiedyś, że podobno pies bardzo dobrze wyczuwa nastrój i emocje swojego człowieka. Sama nie do końca wierzyłam w powodzenie tej zasady, bo nawet jeśli relaksowałam się w wymagającej tego sytuacji, to pies i tak wariował. Stres w obecności innych psów, brak skupienia podczas nauki chodzenia bez smyczy i bieganie gdzie popadnie, stres w metrze, nadmierne podekscytowanie na spacerach... Relaksowałam się, i nic. Zero odzewu ze strony psa. Potem usiadłam, odetchnęłam i popadłam w głęboką refleksję: mogę myśleć, że się zrelaksowałam, ale pies i tak wyczuje, że tylko udaję.

Opanowanie własnych emocji to jedno z najtrudniejszych zadań, z jakimi przyszło mi się zmierzyć, ale zdecydowanie warto się nad nimi zastanowić. Niedługo po tym, jak uświadomiłam sobie wpływ moich emocji na pracę psa, Fibi zaczęła o wiele lepiej współpracować. Na przykład... odkryła, że potrafię być stanowcza, a w tej stanowczości jest jakieś bezpieczeństwo. Gdy przechodzimy obok innych psów, a Fibi się wycofuje, wołam "idziemy!", co przekonuje ją, że nie będzie tak źle, bo przebrniemy przez to razem. Gdybym na spotkanie z psem reagowała stresem, Fibi na 100% nie ruszyłaby się z miejsca.

Podobnie: Fibi jest nieco lękliwa podczas wieczornych spacerów, gdy jest już ciemno i nie tak kolorowo jak w dzień. Gdy idę naprzód pewna siebie, pies idzie za mną. Gdy idę po bezpiecznej okolicy słuchając muzyki (zakładam, że to człowieka relaksuje :)), pies nie ma problemu z truchtaniem obok mnie. Gdy tylko coś mnie zaniepokoi, Fibi także zaczyna szukać zagrożenia i nerwowo się rozglądać. Kiedy przypominam sobie, że pies przejmuje wszystkie moje emocje i je opanowuję, Fibi dalej idzie przy mojej nodze.

Podobnie sprawa ma się także z innymi emocjami, na przykład ekscytacją.


PO DRUGIE: CIERPLIWOŚĆ... a raczej jej brak!
No piąty raz próbuję Fibi pokazać o co chodzi w akuku, a ta dalej nie rozumie. 
Prawie tydzień wałkujemy wstawanie - przecież to niemalże intuicyjna czynność, 
powinna załapać to w mgnieniu oka... 

Nie od razu Rzym zbudowano! Podczas pracy z Fibi dotarło do mnie, że są różne psy. Jedne uczą się szybciej, inne wolniej, reszta może nawet nie uczy się w ogóle. Nikt mnie nie goni, mam całą masę czasu, a pośpiech przecież wprowadza nerwową atmosferę - patrz punkt dotyczący emocji!

Mamy problem z wieloma sztuczkami, które wymagają od nas ogromu czasu. Susła Fibi uczyła się przez dobry miesiąc, zanim powiedziałam "to jest to"! Nie wymagałam od niej tego, by od razu robiła zacną stójkę w największych rozproszeniach. Podobnie, wciąż męczymy się z turlaniem, ponieważ Fibi nie lubi, gdy ktoś zmusza ją do leżenia na grzbiecie, choć sama bardzo często śpi w takiej pozycji. Czy wymagam od niej, by od razu turlała się na ruch palcem? Nie - od ponad miesiąca stopniowo, raz po raz, co parę dni przekonuję ją, że wymaganie od niej leżenia na plecach jest bezpieczne i potrafi być nawet przyjemne. Mamy czas!

Praktykowanie tej zasady sprawia, że zupełnie nie stresujemy się podczas sesji treningowych. Wyjdzie, to wyjdzie. A jak nie wyjdzie, to zakończymy pozytywnym akcentem i spróbujemy jeszcze raz za jakiś czas. Nikt nie wywiera na nas presji, dlatego czerpiemy pełną przyjemność z tego, że razem się czegoś uczymy. O to w tym chodzi! :)


PROSTOTA PRZEKAZU
Leżeć, połóż, połóż się, waruj, lay, lay down, kładź się, Fibi!

Uwierzcie mi, wielokrotnie przyłapywałam się na tym, jak omyłkowo pokazałam Fibi obrót w taki sposób, że zrobiła susła! Nie, mój pies nie jest głupi - przyznaję jej 100% racji, bo w tej sytuacji też zrobiłabym susła, a nie obrót. Czego uczą mnie takie zdarzenia? Tego, że pies wcale nie czyta mi w myślach.

Fibi potrzebuje bardzo jasnych komunikatów, szczególnie jeśli chodzi o gesty, inaczej... pogubi się. Wprowadzanie nowej sztuczki musi być dla niej tak przejrzyste, by nie musiała domyślać się o co mi chodzi. W praktyce oznacza to pokazywanie jej tylko JEDNEJ drogi do wykonania danego ćwiczenia, bez zbędnych dodatków i zmian. Kiedy uczymy się nowej sztuczki staram się nie uczyć Fibi na dwa różne sposoby, bo zgłupieje. No chyba, że ten pierwszy sposób nie działa i trzeba psu pokazać sztuczkę w jaśniejszy sposób. :) Wciąż jednak trzymam się zasady: jedna komenda, jeden, ten sam gest, cały czas ta sama czynność, utrudniana delikatnie z sesji na sesję.

Wciąż ubolewam nad tym, że nasz mały system komend i gestów jest bardzo, bardzo chaotyczny. To ma ogromny wpływ na naszą pracę, bo przyłapuję się na używaniu "chodź tu z tym" zamiast "przynieś" psując tym samym normalne "chodź" jako przywołanie. Mam bardzo ambitne plany związane z uporządkowaniem tego wszystkiego, ale potrzebne nam będzie chyba wprowadzenie nowych komend, na przykład angielskich zamienników (siad/sit etc). Drugim i znacznie prostszym wyjściem z sytuacji jest myślenie nad tym, co mówię. Wierzę, że jeśli przestanę mylić pojęcia, to pies mój w końcu zapomni porażki z przeszłości i przestanie warować na "cofff"...

Podobnie sprawa ma się z nagradzaniem - skoro Fibi wymagała jasnego przekazu, niezbędne było wprowadzenie do szkolenia klikera. Nie ma dla nas jaśniejszego komunikatu utwierdzającego Fibi w przekonaniu, że właśnie to, konkretne zachowanie jest bardzo, bardzo pożądane. Nawet moje "okej" nie działa w ten sposób, bo działa za wolno i jest dla niej zbyt nieczytelne - w końcu tego słowa używam w wielu innych sytuacjach w ciągu dnia. Jak możecie się domyślać, odkąd to się zmieniło i wprowadziłam konsekwentne nagradzanie psa za dobrze wykonane zadanie, Fibi zaczęła chętniej pracować. Wzrosło zaangażowanie, bo w końcu wie, na czym stoi.


KONSEKWENCJA
Raz siądzie - nagroda. Drugi raz siądzie i wstanie - nagroda. 
Trzeci raz nie siądzie - no nagroda, za dobre chęci. 
Pies traci koncentrację - smaczek do pyska, skup się! 

Kiedyś notorycznie zdarzało mi się, że mówiłam siad, Fibi się kładła, a ja tego nie korygowałam. Do tej pory mamy problemy z pozostałościami takiego braku konsekwencji i Fibi czasem lubi położyć się na siad (raczej nie na odwrót, to wtedy musiałaby wstaaawać...). Nawet teraz, gdy Fibi wykonuje jakąś sztuczkę i po kilkunastu sekundach ulegnie rozproszeniom, mam dylemat - nagradzać, bo wysiedziała przez te kilkanaście sekund, czy nie nagradzać, bo wyłamała zostanie w tej pozycji? Kiedyś pewnie podarowałabym jej smaczka "za dobre chęci", teraz mówię stanowcze "nie" i próbujemy jeszcze raz. Wiem, że gdybym raz, drugi, trzeci nagrodziła ją za takie zachowanie, Fibi przestałaby się starać - w końcu i tak dostanie smaczka.

Konsekwentnie staram się też ćwiczyć z moim psem. Dbam o to, by każdą sztuczkę w miarę regularnie powtarzać, żeby Fibi utrwaliło się jak ją wykonywać i jednocześnie pchnąć do przodu jej naukę/szlifowanie.

A przede wszystkim... konsekwencja objawia się w stosowaniu reszty zasad. ;)


 UWAGA !!! Nie jestem behawiorystą, a przedstawione poniżej techniki nie są receptą na idealnego czworonoga. Opisana została jedynie historia: jak to było u nas? Na jej podstawie można wyciągać wnioski, a nie ją powielać. Każdy pies jest inny, a każdy przypadek wymaga indywidualnego podejścia. Zastanów się, zanim zaczniesz pracę ze swoim pupilem.



Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego posta sami wywnioskujecie, czego brakuje Wam, jako tej myślącej połówce Waszego teamu. Pamiętajcie, że razem z psem stanowicie drużynę, więc nie możecie wymagać tylko od psa, ale też od siebie!

A już niebawem kolejna część naszych szkoleniowych perypetii - dajcie znać, czy w ogóle się za nią zabierać! ;)