O przywołaniu od nowa

20 kwietnia 2015























Jakiś czas temu musiałam wyjechać na tydzień. Fibi miała kilka dni wolnych od pracy mózgiem, co istotnie wpłynęło na jej posłuszeństwo. Po moim powrocie okazało się, że zapomniało jej się jak to jest przybiegać na każde moje zawołanie, więc rozpoczęłyśmy pracę nad odbudowaniem jej posłuszeństwa. Jak? Być może te ćwiczenia przydadzą się i Wam!

UWAGA !!! Nie jestem behawiorystą, a przedstawione poniżej techniki nie są receptą na idealnego czworonoga. Opisana została jedynie historia: jak to było u nas? Na jej podstawie można wyciągać wnioski, a nie ją powielać. Każdy pies jest inny, a każdy przypadek wymaga indywidualnego podejścia. Zastanów się, zanim zaczniesz pracę ze swoim pupilem.


Przede wszystkim (będę to powtarzać zawsze i wszędzie!), nie ma przywołania bez dobrej relacji między opiekunem, a psem. Mówiąc dobrej relacji, mam na myśli taką, w której opiekun potrafi skupiać uwagę psa na sobie, a współpraca jest przyjemnością. Bez skupienia nie przywołam psa, bo będzie miał mnie... gdzieś, a siląc się na sukces i wymuszając na psie poprawne zachowanie za wszelką cenę, wspólne spędzanie czasu zamieni się w katorgę. W konsekwencji, pies będzie wolał wąchanie ogrodzenia, niż przybieganie do mnie kiedy tego zechcę. :)


JAK POMAGAM PSU NAUCZYĆ SIĘ PRZYWOŁANIA?

Jak pisałam w poście Moje 50% / cz.1, oprócz tego, że wymagamy od psa, należy wymagać też od siebie. Dlatego ucząc czegoś psa, staram się nie utrudniać jej zadania i nie wymagać od niej zbyt wiele. 

Podczas nauki przywołania (i nie tylko!)...
✓ wybieram nagrodę, która najbardziej motywuje Fibi, czyli smaczki ;)
✓ wybieram miejsce, które nie będzie dla psa źródłem zbyt wielu rozproszeń. Mamy do tego bardzo fajną miejscówkę: "korytarz" pomiędzy ogrodzeniami od parkingu i boiska, gdzie prawie całą szerokość zajmuje beton. Jest tam może półmetrowy pas trawnika i latarnia. Całość ma kształt litery L. Zakręt jest małym utrudnieniem dopasowanym do dalszych etapów nauki. Z czasem oczywiście przenosimy się w ciekawsze miejsca, ale początki nauki przywołania na najbardziej uczęszczanym trawniku na osiedlu... nie ma w naszym przypadku sensu;
✓ nigdy nie wołam psa, gdy wiem, że do mnie nie przybiegnie, bo tym sposobem pokażę jej, że mogę sobie wołać, wołać, a przybiegać wcale nie trzeba. Na przykład, nie wołam jej w nowych miejscach (zbyt wiele nowości do wyniuchania) oraz gdy zawącha się na amen... wyczekuję wtedy chwili, kiedy podniesie głowę i oderwie się od swojego zajęcia;
✓ nigdy nie wołam psa co chwilę, daję jej się także nawąchać do woli przy jednej z latarni. Co za tym idzie, nie poświęcam na naukę przywołania całego spaceru, a wydzielam z niego czas na spacerowanie, naukę, i jeszcze raz na spacerowanie;
✓ Fibi to pies, któremu trzeba 10 razy powtórzyć coś, by załapała schemat działania, dlatego często powtarzam jedno ćwiczenie w tej samej pozycji, nawet jeśli widzę, że poszło jej świetnie. Pojedynczy sukces niewiele u nas znaczy (co nie oznacza, że się z niego nie cieszymy, wręcz przeciwnie!)
✓ stawiam Fibi wyzwania adekwatne do umiejętności i możliwości psa. Nie przywołuję jej z 50m pierwszego dnia nauki, na środku trawnika pełnego zapachów;
MYŚLĘ. Myślę i kombinuję, bo bez tego nic nam nie wyjdzie. Nauka niedostosowana do mózgu terriera wcale do niego nie dotrze. Coś, co sprawdza u wielu innych osób, wcale nie musi spisać się u nas. Co za tym idzie, muszę wykombinować taką metodę, by była prostsza, ale i przyjemniejsza. Dzięki temu pies się uczy, a ja się nie irytuję, że "jak to, przecież na wszystkie psy ten sposób działa!". Tak samo, jeśli Fibi coś nie wychodzi: MYŚLĘ. Kombinuję, jaka jest tego przyczyna i jak pomóc jej dojść do celu. Bez tego stałybyśmy w miejscu i ogarnęłaby nas frustracja, bo jedna się wkurza, że nie wychodzi, a druga stresuje, bo pierwsza się wkurza. ;)


CO KONKRETNIE ROBIMY?

Zwykłe przywołanie jest nudne. Zwykłe puszczanie psa na lince i wołanie "chodź" daje u nas wybitnie marne efekty - pies po drodze wyłapuje jakieś zapaszki i mogę pomarzyć o tym, by do mnie przybiegła. U Fibi nauka czegokolwiek nie może być sztampowa. Musi być czas na szaleństwo, musi być przy tym pełno zabawy, ruchu, ale nie może być presji.

✓ Na początku każdego spaceru spacerujemy w miejscu, w którym zamierzamy poćwiczyć. Dzięki temu Fibi nie rozprasza się podczas treningu, bo wszystko, co miała do wyniuchania, wyniuchała wcześniej. Robimy tak każdego dnia, na każdym spacerze, bo wiadomo - między jednym, a drugim spacerem jakiś pies mógł już tam siknąć :)
✓ Wykonujemy kilka komend skupiających uwagę, szczególnie tych, które Fibi bardzo lubi, by pokazać jej, że teraz robimy i będziemy robić coś, co lubi. Trochę siadania, cofania, susła, papa, obrotów, za każdym razem nagrody w postaci smaczków i miziania.



1 | Przywołanie z zostań. Fibi potrafi zostawać w miejscu, choć czasem z siad-zostań dupka wędruje w górę. Mimo wszystko raczej zostaje w miejscu, patrząc gdzie poszłam. To sprawia, że Fibi jest skupiona i nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko przybiec. Co innego, gdybym wołała ją w trakcie wąchania jakiejś super-hiper-mega-interesującej trawki. 

Zaczynałyśmy od klasycznego zostawania i przywołania z minimalnych odległości, z czasem zwiększając dystans. Fibi już łapie, że za każdym razem warto biec prooooościutko do mnie, bo na końcu czeka smaczek...

2 | ...który czasem ucieka. Gdy Fibi do mnie biegnie, zaczynam truchtać w drugą stronę. Efekt jest taki, że pies nie zwalnia tym bardziej, im bliżej mnie się znajduje i nie traci motywacji w ostatniej chwili.

3 | Szybkie zwroty. To realizacja jednego z kryteriów naszej nauki, mianowicie: ma być dużo ruchu! Ćwiczenie polega na tym, że idę po prostej drodze - Fibi obok mnie. Idę dość szybko, by coś się działo, aż nagle robię zwrot, wołając "chodź". Wymusza to na Fibi minimum myślenia, a przede wszystkim szybką reakcję na to, co mówię i robię. Przyznam, że to ćwiczenie podoba jej się najbardziej i zawsze ma spory ubaw, gdy robi nagły zwrot.

SMYCZ CZY LINKA?

My posiadamy zarówno różnej długości smycze, jak i dwie linki: 5 i 15 metrowe. Kiedy jeszcze miałam zerowe zaufanie do psa (a pies do mnie) i wcale się nie dogadywałyśmy, Fibi radośnie biegała na lince o długości 5 metrów. Przyszedł czas, że męczyło mnie panowanie nad długaśną linką, ale Fibi była już na tyle posłuszna, bym mogła puszczać ją na luźnej, około 2-2,5 metrowej smyczy. Niedawno do naszego spacerowego kuferka dołożyłyśmy 15-metrową linkę, którą zamierzamy wykorzystywać jedynie na otwartych terenach. Na naukę na osiedlu jest za długa, zacina się pod oponami, plącze pod nogami przechodniów, a przecież nie mieszkam tu sama.

Najbardziej preferujemy jednak naukę w samej obroży. Nie lubię korygować zachowania psa smyczą i odciągać go od zapachów, od których nie da się odwołać (o ile nie jest to smakowita kanapka, którą Fibi właśnie wciąga). Niczego to mojego psa nie uczy, przechodzi przez jej świadomość zupełnie niezauważone. Zamiast tego wybieram odpowiednie momenty na przywołanie, a gdy widzę, że Fibi zawąchała się na dobre, nie próbuję jej od tego zapachu odciągać.


PS! Jak podobają Wam się foty? Widzicie jakąś zmianę?