Równo 90 dni temu, w listopadzie, zaczęłyśmy pracę nad zachowaniem Fibi na dworze. Plan był prosty: miała przestać bać się psów i swobodnie chodzić bez smyczy. Jak się teraz mamy? Opanowałyśmy Warszawę!
Startowałyśmy z samego dna - Fibi miała uraz do czworonogów po wycieczce na DCDC w Warszawie, gdzie liczba psów zupełnie ją przeraziła. Po tym wydarzeniu miała problem nawet z psami na smyczy czy za ogrodzeniem. Na widok jakiegokolwiek stawała i nie chciała iść dalej. Włączała jej się panika. Żal było patrzeć, jak mój pies zwyczajnie się męczy.
Z kolei bez smyczy nie chodziła w ogóle. Byłam pewna, że jak tylko ją spuszczę - zwieje. Zawołam - nie wróci. Oleje, nie zauważy, pobiegnie w swoją stronę udając, że nie usłyszy. Co dopiero bawić się na dworze, wykonywać na dworze jakieś komendy, wspólnie cieszyć się z hasania na świeżym powietrzu bez stresu, że stracę psa?
Wymagało to od nas najpierw przywiązania jej do mnie, posłuszeństwa, skupienia, ale za to teraz mogę powiedzieć, że zrobiłyśmy wielki krok w stronę ideału!
Od pewnego czasu możemy sobie pozwolić na spacery w wielkim mieście - Warszawie. Chodzenie po mieście nie jest dla Fibi żadnym wyzwaniem. Nie boi się samochodów, tramwajów, ulic, przejść podziemnych, czy mostów dlatego 1 lutego wybrałyśmy się wraz z borderową ekipą na spacer po Starym Mieście i parku Skaryszewskim. Przez prawie 10 kilometrów towarzyszyło nam 9 dużych psiaków... czyli tych, których Fibi panicznie się boi. Ona jedyna była tą z ras małych, w obstawie borderów, haszczaków i innych sporych mixów.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie potrzebowała wiele czasu, by je zaakceptować. Na początku potwornie się bała i nie chciała podejść do zgrai szczekających czworonogów stojących pod kolumną Zygmunta, ale gdy ruszyliśmy w trasę zajęła mózg przebieraniem łapkami i po jakimś czasie z gracją hasała w tłumie nowych znajomych. Czasem spadała z fali geniuszu i nagle panikowała - a skąd te psy? a co to za jedne? a ja je znam? matulu, wracajmy! weź mnie od nich!... ale po chwili przypominała sobie, że maszeruje obok nich od dobrej godziny.
W parku Skaryszewskim (po drugiej stronie Wisły!) zrobiliśmy sobie przystanek. Psy mogły się w końcu wyszaleć, a Fibi... podejść do egzaminu życia! Chyba jeszcze nigdy nie biegała bez smyczy po warszawskim parku, na dodatek w obecności tylu psów i przez tak długi czas.
To pewnie ze strachu, ale cały czas trzymała się mojej nogi. Czasem odchodziła, zawąchiwała się w śniegu, ale - co mnie bardzo zaskoczyło - całkiem łatwo się odwoływała! Ba, nawet biegła do mnie z prędkością światła nie łapiąc po drodze innych zapachów! :) Za sprawą smaczków chętnie skupiała na mnie uwagę i wykonywała proste polecenia. Zrobiła nawet susła przy rondzie Waszyngtona!
Ośmieliła się nawet na gonitwę za psiakami, które - jak się domyślacie - od samego początku nie miały problemu ze wspólną zabawą. Sama byłam w takim szoku, że ledwo udało mi się zrobić zdjęcie... Ale wierzę, że na piękne foty w trakcie zabawy, gdzieś w pięknym lesie, o zachodzie słońca... przyjdzie jeszcze czas! :D
Na focie po prawej dowód na to, że Fibi całkiem dobrze czuje się w towarzystwie poznanych wcześniej większych psiaków. A jeszcze pół roku temu panikowała na ich widok z drugiego końca ulicy! A to jeszcze nie jest pełny skład... Brakuje trzech borderów i haszczaka, ha!
To pewnie ze strachu, ale cały czas trzymała się mojej nogi. Czasem odchodziła, zawąchiwała się w śniegu, ale - co mnie bardzo zaskoczyło - całkiem łatwo się odwoływała! Ba, nawet biegła do mnie z prędkością światła nie łapiąc po drodze innych zapachów! :) Za sprawą smaczków chętnie skupiała na mnie uwagę i wykonywała proste polecenia. Zrobiła nawet susła przy rondzie Waszyngtona!
Ośmieliła się nawet na gonitwę za psiakami, które - jak się domyślacie - od samego początku nie miały problemu ze wspólną zabawą. Sama byłam w takim szoku, że ledwo udało mi się zrobić zdjęcie... Ale wierzę, że na piękne foty w trakcie zabawy, gdzieś w pięknym lesie, o zachodzie słońca... przyjdzie jeszcze czas! :D
Na focie po prawej dowód na to, że Fibi całkiem dobrze czuje się w towarzystwie poznanych wcześniej większych psiaków. A jeszcze pół roku temu panikowała na ich widok z drugiego końca ulicy! A to jeszcze nie jest pełny skład... Brakuje trzech borderów i haszczaka, ha!
Z kolei w ostatni piątek wybrałyśmy się nad pobliskie jeziorko. Przyznaję, nie po to, by pracować z psem, ale po to, by wypróbować nowy obiektyw... Mimo to przy okazji poćwiczyłyśmy cofanie, siadanie, kładzenie się, a przede wszystkim - zostawanie w miejscu do zdjęć. Nie był to całkiem udany spacer - musimy poćwiczyć nad cierpliwością jednej i drugiej strony... Ale przynajmniej szkiełko udowodniło, że będą z niego ludzie!
Za to sobota... To był dzień! Wyruszyłyśmy z samego rana na charytatywną sesję suczki odebranej niewiele ponad tydzień temu od zaniedbujących ją właścicieli, z cukrzycą i rakiem. Fibi miała okazję poznać niewidomego psa, znaleźć się w sytuacji, w której nowo poznany czworonóg jej nie widzi, a więc też nie wybiega na powitanie przytłaczając entuzjazmem. Taki obrót spraw bardzo jej się spodobał. Nie bała się suczki, ale też nie była nachalna. Nie podchodziła, nie zaczepiała, nie interesowała się modelką, która stanęła przed moim obiektywem. Krążyła wokół nas, a z sunią przywitała się dopiero po jakimś czasie. Ta odwdzięczyła się kłapnięciem zębami, ale Fibi wcale to nie zraziło - podeszła i powąchała jeszcze raz, tym razem tak, by nie przestraszyć suczki. Ogromnie mi się jej podejście podobało!
Park, w którym odbywała się sesja był tak piękny, że postanowiłyśmy zatrzymać się tam na parę własnych fot. Znów miałyśmy okazję do poćwiczenia skupienia, skoncentrowania na obiektywie (i mnie!) oraz zostawania w miejscu w określonej pozycji - na smyczy, bez smyczy, na smaczki, na zabawki... Na początku piesę rozpierała energia, potem było jej już obojętne, czy, gdzie i przez ile ma leżeć. Mogłaby się położyć na środku placu i tak wygrzewać w słonku jak emeryta dopóki by nie zaszło...
Ludzie, którzy przechodzili obok zazwyczaj dziwili się co ja z tym psem wyprawiam... Spróbuj tak z naszym! Ojej, jaka słodka. Mogę zrobić zdjęcie?... :)
Ale to jeszcze nie koniec! Po spacerze w parku przy Książęcej udałyśmy się na Pole Mokotowskie, by najpierw szukać miejsca parkingowego przez 30 minut, a potem spotkać się z Korso, Heaven i przyległościami w postaci Lary, Pamira, Moniki i Luizy. Wybrałyśmy miejsce, w którym było mało psów, dzięki czemu nawet Fibi mogłaby bez stresu pobiegać. Ale najpierw trzeba było przejść przez caaaałe Pole Mokotowskie! (miejsc parkingowych w końcu się nie wybiera...) Dla niewarszawiaków: to psi park Warszawy. Zawsze jest tam więcej ludzi z psami, niż bez psów, zawsze coś ujada, coś wpada na Ciebie z impetem, bo dorwało jakiegoś obcego psa do zabawy. Tereny są spore, zielone, idealne miejsce na wybieganie psa. Ale parę lat temu odbyły się tu pamiętne finały DCDC, podczas których Fibi nabawiła się traumy. Teraz przeszła przez Pole z jednego końca na drugi bez tamtej paniki w oczach!
Korso, Heaven i Pamir byli z nami na spacerze po Warszawie dwa tygodnie temu (Lary niestety wtedy nie było!), więc kilkadziesiąt metrów wcześniej spuściłam Fibi ze smyczy, dzięki czemu mogła sama, w swoim tempie podejść do znajomego towarzystwa. My zajęłyśmy się sesją foto i swoimi sprawami, a Fibi uparcie krążyła wokół nas zacieśniając kółko i nieśmiało podchodząc do psów, by po 30 minutach gonić za Pamirem szczęśliwie hasającym z zabawką w pysku.
Mogę śmiało powiedzieć, że jestem z tej sierotki dumna. Nigdy nie przypuszczałabym, że zdobędziemy tylu zapsionych znajomych, a przede wszystkim - że będziemy chadzać na takie świetne spacery. W centrum miasta. Z dużymi psami. Bez smyczy. Od czasu do czasu wykonując susła.
Przed nami jeszcze wiele pracy. Stres przed napotkanymi psami nie jest do końca wyeliminowany. Fibi wciąż trzeba namawiać, by ruszyła tyłek zamiast wpatrywać się w nadchodzącego jack russel terriera mniejszego od niej. Ale zdecydowanie robi się to prościej i szybciej niż w listopadzie. Osiągnęłyśmy jakieś... 70% sukcesu. I wcale się nie poddajemy!