Wykryto śladowe ilości mózgu
[DOG GAMES SPRING & SPACER]

30 kwietnia 2015


Zeszły weekend (26-27/04) był dla nas naprawdę emocjonujący! Całe dwa dni spędziłam na zawodach, a drugiego dnia dołączyła do mnie Fibi. Jakby nam było mało wrażeń, 29/04 wybrałyśmy się na spacer z naszą psią-psiółą Lilou. Obydwa wypady były sprawdzianem dla Fibi. Jak wypadła? Zacznijmy od...



DOG GAMES
Zdjęcia uczestników z zawodów DOG GAMES znajdziecie 
w albumie na moim fanpejdżu: M. Wilczewska Photography

Co to takiego? To zawody, które zrzeszają psiarzy z wielu konkurencji. W weekend mogłyśmy podziwiać frisbowe Time Trial oraz Dog Dartbee, a także zawody we flyballu, w którym brały udział zarówno drużyny polskie, jak i czeskie. Oprócz tego została rozegrana konkurencja SpeedWay, w której brało udział najwięcej naszych znajomych.

   
Nasi pomykacze: KORSO w SpeedWay i HEAVEN we flyballu

Na takie zawody można przyjść jako obserwator - z psem lub bez. Jak się domyślacie, nie mogłam odpuścić takiej imprezy i nie pojawić się tam z aparatem... ale co z Fibi?

Odpowiednie miejsce na socjal? Tak! W przeciwieństwie do serii zawodów DCDC, DOG GAMES nie jest jeszcze tak popularne. Dzięki temu o imprezie wiedzą tylko Ci, którzy startują w zawodach oraz ich znajomi. Na miejscu gromadzi się zatem skupisko psiarzy i fotografów, bez chmary obserwatorów, którzy zobaczyli reklamę na tyle autobusu i popędzili na zawody z dzieckiem. Owszem, tacy też się znajdą, ale takich ludzi jest mało i przychodzą oni zazwyczaj przypadkiem, "bo akurat przechodzili". 

W związku z tym, że nie ma ludzi - nie ma też typowych miejskich psów, które zostały wciągnięte w tłum, bo właściciele z dzieckiem wyszli popatrzeć. Są tylko psy świadomych psiarzy, związanych ze środowiskiem sportu, dzięki czemu większość czworonogów jest odpowiednio przygotowana na wycieczki w takie miejsca. Dodatkowym ułatwieniem jest fakt, ze oprócz psów startujących w danej chwili w zawodach, wszystkie są na smyczy i każdy ma nad swoim psem kontrolę (wyjątkiem jestem ja :D).


I tak wybrałyśmy się z Fibi na niedzielną wycieczkę do Warszawy. 

Najpoważniejszy, niosący największe konsekwencje wniosek, jest jeden: Fibi ma ogromny problem z panowaniem nad emocjami. Zawsze musi wiedzieć co się dzieje, jak inni szczekają, to ona też musi, jak nikt nie szczeka, to ona i tak musi, jak piesek biegnie, to ona też musi. Nie ma szans, żeby zająć ją czymś innym. Dlatego konkurencji takich jak flyball, czy speedway oglądać nie możemy... :) W niedzielę udało mi się jakoś ją wyciszyć.

Z pomocą przyszedł namiot (Krzysiek, jeśli to czytasz, ogrrromne dzięki!), w którym mogłyśmy się schować i trochę odciąć od rzeczywistości pełnej rywalizacji. Do tego raz na jakiś czas nasz przyszywany braciszek udostępnił nam klatkę. Chwila pracy, przyzwyczajenia i Fibi zrozumiała, że warto na chwilę zejść na ziemię i poodpoczywać. A żeby zupełnie odstresować piesy, wybraliśmy się całą ekipą na pobliskie forty. Tam można było bez konsekwencji zgubić mózg i po prostu biec przed siebie, zapominając o tym, że 100 metrów dalej toczy się zażarta rywalizacja o pierwsze miejsce. Pomogło! Fibi zmęczona wróciła do namiotu i już nie miała siły szczekać. Próbowała nawet ułożyć się do snu, ale cały czas coś jej przeszkadzało... Bo ona MUSI!

   


    

Plan naprawy jej psychiki już mam - jak zacznę go wcielać w życie i będzie nam wychodzić, to z pewnością się nim z Wami podzielę. Póki co nie chcę zapeszać :)


W kwestii jej dotychczasowych problemów wypadła znacznie lepiej!

INNE PSY: Jak na psa z urazem po wizycie na DCDC, Fibi bardzo ładnie poradziła sobie z obecnością innych psów. Racja - czasem panikowała, wyczuwając zbyt duże podekscytowanie, ale wystarczyło użyć trochę magii, by się rozluźniła. Pod koniec dnia już całkiem swobodnie spacerowała między innymi psami.

Oprócz naszej standardowej ekipy (Korso, Lara, Heaven, Pamir, Free, Lilou, Beryl, Uzi) poznałyśmy też naszych... dotychczas jedynie wirtualnych kumpli. Fibi miała okazję spotkać się  i pohasać z Okruszkiem, Chillą, Naną oraz Żelazkiem (hehe), a choć przez chwilę poniuchać się z beardedem Johnnym, wyżełką? Maszą. Była także nasza znajoma cziłała Jessie! Psich znajomych było tak dużo, że być może o kimś zapomniałam...




SKUPIENIE: Nawet nie wiecie w jakim szoku byłam, jak wyjęłam zabawkę, pokazałam ją Fibi, a ta bez zastanowienia zarządziła, że będziemy się szarpać! Drugim zaskoczeniem dnia był fakt, że poza momentami ekscytacji flyballem, Fibi nie miała problemu z chodzeniem przy nodze i skupianiem swojej uwagi na mnie, a nie na innych psach. Idąc nie szukała na horyzoncie potencjalnego zagrożenia - po prostu wesoło kicała obok mnie wyglądając za smaczkami! :)

...a SZELKI na swoim pierwszym większym wypadzie też dały radę!











SPACER Z LILOU

W środę za to wybrałyśmy się na spontaniczny spacer ze znajomą borderką, Lilou. Plan był jeden: niech się pies wybiega, bez próby pracy z nim i wpychania go na najwyższe obroty. Plan się powiódł, cel został osiągnięty! To było półtorej godziny hasania po trawach, górkach, pagórkach, ścieżkach, gonienia za kaczkami i wyławiania patyków z wody. Nie mogło być cudowniej :)

Dziwię się, że Fibi wróciła z tego spaceru cała. Widoku Fibi zbiegającej po niemalże stromym nasypie nie zapomnę nigdy. Widoku psa, który pewny siebie włazi do wody i traci grunt pod nogami, bezmyślnie wypływa pół metra dalej, a potem w panice wraca do brzegu... też nie zapomnę. A najlepsze jest to, że Fibi wody się boi i nie pływa. Tak czy siak, wyglądała na zadowoloną ze swojego idiotycznego pomysłu :)

   

Na spacerze Fibi znów pokazała, że myśli (aplauz!). Biegała właściwie non stop bez smyczy i przybiegała na dobre 95% przywołań. Co prawda ciężko było jej się oderwać od hasającej Lilou (bo jak piesek biegnie, to ona też MUSI), ale gdy tylko mózg wracał na odpowiednie miejsce, już widziałam małą białą kulkę wracającą przez chaszcze do mamusi. :)

Ale raz przeszła samą siebie! Pobiegła gdzieś (bo przecież MUSI), cóż, ja zostałam na górce i patrzę... wołam... nic! Czekam - wiem, że jak ją zacznę wołać, to i tak nie przyjdzie, a spalę sobie "chodź"... Nagle wyłania się 100 metrów dalej biały, zdezorientowany miś. To ten moment - wołam. Dezorientacja wzrasta o 50% - skąd wołają? Gdzie biec? Wołam jeszcze raz - zobaczyła mnie i... ruszyła dzikim pędem, niemalże gubiąc nóżki! Stałam zdziwiona, jak słup soli, aż dotarło do mnie, że mam UCIEKAĆ - no to zaczęłam. Fibi jeszcze bardziej przyspieszyła, aż w końcu - dogoniła. Radości, pochwał i nagród było co nie miara. A ja do tej pory jestem w szoku, że mój pies, mój pies-beton, który bardzo łatwo się rozprasza, przybiegł do mnie ot tak, z dobrych 100 metrów, nie wciągając się w między czasie w wąchanie trawy. No i co? Mózg wraca! :D

W autobusie zasnęłyśmy obydwie - to znak, że spacer był udany. Więcej takich - koniecznie!