Czerwcowe pląsy, czyli Dog Games i wyprawa nad wielką wodę

14 czerwca 2015



Weekend 13-14.06 zaistniał pod znakiem zabawy, wodnych szaleństw, miziania w rękach cioć i wujków, ale przede wszystkim posłuszeństwa i nauki nowych zachowań. Na celownik wzięłyśmy ogólne przypomnienie sobie tego co umiemy, a wplotłyśmy w to nowość: wstęp kontrolowania emocji. Co z tego wyszło i jak było na DG oraz wielką wodą?


DOG GAMES SUMMER - co to za impreza, wie większość psiarzy z całej Polski, a przede wszystkim z Warszawy. Wybrałyśmy się tam, bo Fibi ma ogromny problem z psami biegającymi za dyskami, piłkami, bawiącymi się z właścicielami, generalnie: uwalniających zbyt dużo pozytywnych emocji. DG potraktowałyśmy jako okazję do przećwiczenia tego.

Zapakowałyśmy tylko to, co potrzebne (hehe, to u mnie prawie niewykonalne) i ruszyłyśmy na podbój warszawskiej komunikacji miejskiej. Nasłoneczniony i duszny autobus sprawił, że obydwie miałyśmy dość tego dnia, a jeszcze nie dotarłyśmy na Stegny. Po ponad godzinnej jeździe - o 10:30 - jesteśmy!

Na samym początku zawołała nas Dominika z Trendzseterem. Poznałyśmy i wymiziałyśmy T., pogadałyśmy na typowe tematy psiar, problemach naszych pociech, o zawodach i rozstałyśmy się, a my ruszyłyśmy ku polu startowemu. Kolejna godzina spędzona w słońcu to przymiarki do pola z każdej strony, uspokajanie psa, wyciszanie go, odwracanie uwagi, chwalenie za spokojne oglądanie psów hasających 20 metrów od nas, jeszcze więcej wyciszania, mizianie ze starymi i nowymi ciociami i wujkami, aż w końcu stwierdziłyśmy, że mamy dość słońca (30-35stopni, he?) i idziemy odpocząć w cień! Zaległyśmy pod krzaczkiem i rozbiłyśmy nasz mały biwak. Pies powęszył i ułożył się obok mnie, by także pooglądać zawody.



Jak nam poszło? Umiarkowanie. W pierwszej części naszych ćwiczeń ("w słońcu") widać było, że Fibi daleko jeszcze było do ideału. Ale porównując z tym, co mogłoby się wydarzyć - zrobiła ogromny postęp. Jeszcze bardzobardzo ciekawią ją pieski latające z deklami, ale potrafi skierować swoją uwagę na mnie. Potrafi w dość bliskiej odległości (dla nas to ok. 15m) usiąść i, choć wciąż odrywając doopkę od ziemi z podniecenia, oglądać zawody. Oczywiście pod stałym nadzorem i monitoringiem jej stanu podniecenia. W części drugiej ("w cieniu") poszło idealnie. Psy biegające około 50m dalej nie robiły na niej dużego wrażenia. Oglądała je ze spokojem, nie miała żadnego problemu z odwróceniem uwagi i skupieniem jej na mnie. Będziemy się tak z naszym biwakiem przesuwać coraz bliżej pola, może nie zauważy? Jest ogromny postęp, ale coraz więcej pracy przed nami, bo i o postępy będzie trudniej ;)

Tak czy siak - pierwsze koty za płoty! Nie może być od razu idealnie. Ja tam jestem dumna!




W niedzielę natomiast wybrałyśmy się do tzw. gigantycznej piaskownicy! I ja, i Natalia byłyśmy tam już przynajmniej raz, ale osobno. A ponieważ ja szukałam kogoś na spacer w niedzielę, a Natalia i Gi miały wolną niedzielę, obrałyśmy kurs: wielka woda!

Nie przeraziła mnie nawet pobudka o 5:30. Dla przypomnienia, o 2:50 wstawałam na wschód słońca na starówkę. 5:30 nie była wyzwaniem, a przynajmniej dla mnie, bo gdy dzwoniłam rano do Natalii, wydawała się być mocno zaskoczona takimi okolicznościami!

Na wyprawę zabrałyśmy taki zestaw i ruszyłyśmy: znów ponad godzina autobusem, a potem jeszcze pół samochodem. Na miejscu przedarłyśmy się przez chaszcze i pokrzywy, by uświadomić sobie, że w sumie mogłyśmy zejść prostszym i szybszym zejściem. Przynajmniej mamy zaliczoną obronę kocem i ręcznikiem przed półtorametrowymi pokrzywami! Taak, z nami zdecydowanie nie można się nudzić...

Pogoda nie była już tak upierdliwa jak poprzedniego dnia, poza tym woda i brodzenie w niej do połowy ud skutecznie pomogły uporać się ze słońcem przygrzewającym w plecy. Psy też miały mnóstwo okazji, by się schłodzić, bo cała wyprawa miała jeden cel: zwodować burki. Okej, dwa: i narobić dużo zdjęć! Nie muszę mówić, że 2 psy + 2 fotografki + świetne miejsce na zabawę i zdjęcia = ciekawy (chyba) efekt? :D



Było też sztuczkowanie i posłuszeństwo... i tu się na chwilę zatrzymajmy! Plan był taki jak dzień wcześniej na DG Summer - poćwiczyć tylko kontrolę emocji, kiedy Gi będzie się bawić z Natalią i aportować zabawki (bo wtedy pieski biegają i trzeba zerknąć dlaczego biegną, przecież). Z tego wszystkiego wyszło nam nie kontrola emocji, ale odwołanie i rezygnacja. I tu muszę Potejta pochwalić, bo jak na upartego terriera aka nie, ja muszę, bo tak sobie ubzdurałam, bardzo ładnie rezygnowała już w trakcie startów do cieszącej się Gi (aplauz, serio). Zawracała z miną eeee, wróóóóóć, matka mnie wołaaaa i siadała tuż przede mną z miną OTOJESTEM. Były wpadki, było gnanie "na pałę" przed siebie, bo Ginny się cieszy, ale to, że potrafiła w ogromnej większości przypadków zrezygnować w połowie drogi z czegoś, co jara ją najbardziej na świecie - no Potejto, szacun.

  

Kolejna sprawa to woda i przekonywanie Fibi, że można płynąć i nic się nie stanie. Nie powiem, żeby terapia szokowa działała, bo Fibi nie czuje się bezpiecznie w wodzie nawet gdy ją trzymam. Ale chętnie łowi różne aporty i zaczyna po nie nieśmiało wypływać. Co prawda przeraża ją jeszcze to, że prawie cała się zatapia, ale płynie, łapie, wraca i się cieszy! Rzecz jest o tyle bardziej absurdalna, że na lądzie ten pies nie aportuje... Mam nadzieję, że jak zrzuci trochę ciałka, to chętniej będzie podejmować próby pływania, bo harce w wodzie sprawiają jej wyjątkową radość.

Ah, i oczywiście było testowanie piłeczki Planet Doga, której recenzja już niebawem!

  


     



Ledwo wróciłam, a już planuję kolejny wypad w to miejsce! Z większą ilością psów, z przeróżnymi rasami, wielkościami, z jedzonkiem i w genialnej atmosferze... nie mogę się doczekać :D


A tymczasem... w moim notesie roi się od pomysłów na posty, ale... 
może jest coś, o czym chcielibyście poczytać 
na whitecouchpotato? :)