Po ostatnich porażkach z początków lipca postanowiłyśmy wybrać się gdzieś na wycieczkę, by zapomnieć o potknięciach. Zgodnie z planem 15 lipca wylądowałyśmy na południu Polski i przesiedziałyśmy tam do końca tygodnia. Zapakowałyśmy te niezbędne i oczywiście mniej zbędne przedmioty (komfort jazdy autem!), pies radośnie wskoczył do klatki w bagażniku i ruszyłyśmy na podbój południa. Niechcący zrobiłyśmy kilka ogromnych kroków naprzód!
Środę przesiedziałyśmy w aucie, ale już tutaj warto się zatrzymać w tej naszej opowieści! Od jakiegoś czasu Fibi podróżuje w klatce. To jeden z elementów przyzwyczajania jej do metalowego monstrum i do faktu, że nieraz musi tam spędzić kilka godzin (tyle trwała jazda). Dzięki temu prościej znieść jej krótsze rozłąki, a w dodatku nie lata po całym bagażniku między walizką, a torbą z namiotem :)
Weścik podróż zniósł jak zwykle bardzo dzielnie. Bardzo cieszy mnie to, że zaczyna już przysypiać jadąc w klatce. Oznacza to, że czuje się w klatce coraz bezpieczniej!
Czwartek Fibi przesiedziała w ogródku ciesząc oko zieloną trawką, pachnącymi kwiatami i psami za ogrodzeniem, poszczekała na przechodniów i porozdeptywała wiśnie... Po południu było zbyt gorąco, by robić cokolwiek, dlatego postawiłyśmy na relaks w cieniu.
Za to w piątek... wtedy to się działo! Wybrałyśmy się na wycieczkę nad jezioro w Turawie, żeby zamoczyć trochę łapki. Po cichu liczyłam na to, że to będzie ten wielki dzień i Fibi polubi pływanie. Dotarłyśmy na miejsce, zaparkowałyśmy auto i ruszyłyśmy w stronę prześwitującej między drzewami wody. Ogrom tafli nas zachwycił. No dobra, mnie zachwycił. Jezioro okazało się bardzo duże!
Wypatrzyłyśmy na horyzoncie dwie piaszczyste plaże pełne smażących się Ślązaków i już wiedziałyśmy gdzie nie iść ;) Obrałyśmy przeciwny kierunek i tak dotarłyśmy do skrawka trawy i płycizny przy brzegu. Było to łagodne zejście na około 10m wgłąb jeziora - miejscówka idealna dla psa, który dopiero przekonuje się do pływania.
Spędziłyśmy tam około dwie godziny pełne harców i dzikich pląsów w wodzie. Fibi bardzo spodobała się taka zabawa, więc zaczęłam zachęcać ją też do szybkiego wbiegania do wody, wyławiania piłek czy patyków, a nawet skoków z małego uskoku. O dziwo, z chęcią przystawała na każdą moją propozycję i bawiła się w wodzie w najlepsze. W pewnym momencie nie chciała z niej wychodzić i była tak zafiksowana na wskakiwanie do wody, że myliło jej się to z wykonywaniem różnych sztuczek na brzegu!
Najśmieszniejsze jest chyba to, że siedząc nad brzegiem wyczaiłam między drzewami dużą lukę i coś w stylu ogromnego wału. Za wałem widać było pustkę, ogromną przestrzeń, zero drzew. Ciekawa byłam co tam jest, ale stwierdziłam, że po prostu sprawdzę to na mapie. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam gdzie dotarłam, a gdzie mogłam dotrzeć... (patrz mapka)
Następnego dnia postanowiłyśmy rozpędzić się jeszcze bardziej i wpaść do naszych sąsiadów - do Czech. Niedaleko granicy jest las i jezioro, gdzie postanowiłyśmy zrobić sobie przystanek. Wyruszyłyśmy z bazy dla rowerzystów w miejscowości Černá Voda, by wyruszyć pieszo 2km dalej, nad jezioro Velký Rybník.
Te dwa kilometry szłyśmy 40 minut... Na początku dlatego, że zatrzymywałyśmy się dosłownie wszędzie: fascynował nas górski potok, pies za ogrodzeniem (coś w typie aussie, stąd moja ciekawość), pole z belami siana, kozy, owce i konie na pastwiskach (przypomnę, że jesteśmy teamem ze stolycy :D)... Aż w końcu wyszłyśmy na krętą drogę w środku pola. Słońce na niebie bardzo utrudniało sprawę i przez chwilę zastanawiałam się, czy ten 2km spacerek nie będzie tragiczny w skutkach przede wszystkim dla psa. Fibi dzielnie starała się dotrzymywać mi kroku, ale widać było po niej, że jest potwornie zmęczona.
W końcu - ku mojej uciesze - między drzewami dostrzegłam prześwitującą taflę wody.
Pognałyśmy czym prędzej w jej kierunku i dosłownie chwilę później Fibi mogła już zanurzyć łapki w chłodnej wodzie czeskiego jeziora. Jej mina była dosłownie nie do opisania. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą, stała w miejscu i... się cieszyła! Ja też byłam zadowolona - zejście do wody pokrywał drobny żwirek i było łagodne na kilka metrów. Znów nam się poszczęściło i mogłyśmy kontynuować naukę pływania!
Pognałyśmy czym prędzej w jej kierunku i dosłownie chwilę później Fibi mogła już zanurzyć łapki w chłodnej wodzie czeskiego jeziora. Jej mina była dosłownie nie do opisania. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą, stała w miejscu i... się cieszyła! Ja też byłam zadowolona - zejście do wody pokrywał drobny żwirek i było łagodne na kilka metrów. Znów nam się poszczęściło i mogłyśmy kontynuować naukę pływania!
Fibi dłuższą chwilę brodziła powolutku w wodzie schładzając się i badając grunt. Dopiero po kilkunastu minutach nabrała ochoty na współpracę. Wykorzystałam moment i zrobiłam jej kilka mniej spontanicznych zdjęć, aż w końcu przyszedł czas na wodne szaleństwo! Powtórzyłyśmy ćwiczenia z poprzedniego dnia w Turawie, głównie wbieganie bez zastanowienia do wody po rzucony przedmiot oraz sztuczki w wodzie. Tu odnotowałyśmy kolejny mały sukces - Fibi z chęcią się w tej wodzie... położyła!
Zaskoczeniem dnia był jednak moment, gdy Fibi świadomie wypłynęła po rzucony patyk. Łapki oderwały jej się od gruntu i trochę spanikowała, ale chęć zdobycia badyla wygrała. Pies zawrócił i chwycił patyk! :) Mamy na swoim pływackim koncie pierwszy przepłynięty metr, a w dodatku został uwieczniony na filmie! :)
Droga powrotna była już o wiele przyjemniejsza. Słońce nie prażyło już tak bezlitośnie jak dwie godziny wcześniej, a pies biegł cały mokry w kamizelce chłodzącej. Fibi patatajała luzem dookoła mnie odwołując się bez żadnych problemów. Była tak zmęczona, że padła od razu po powrocie do domu...
Ostatniego dnia postanowiłyśmy skupić się na ćwiczeniach związanych z klatką. Rozstawiłyśmy namiot i zajęłyśmy się przyzwyczajaniem psa do zostawania w nim w klatce. Jest to element niezbędny podczas nadchodzącego DG Sopot, na który się wybieramy. Już sam proces rozstawiania namiotu Fibi obserwowała z wnętrza swojego okratowanego lokum w ramach oswajania psa z sytuacją, że coś się dzieje, a ona niekoniecznie jest w centrum akcji.
Później poćwiczyłyśmy trochę wbieganie do klatki stojącej w namiocie, by przekonać psa, że namiot nawet jak się rusza i się po nim tupie, to i tak nie jest straszny. Było też szlifowanie komendy odsyłającej do klatki z dodatkowym utrudnieniem - wysyłaniem zza namiotu/zakrętu, a nie w linii prostej.
W przerwie od zajęć z klatką poćwiczyłyśmy aportowanie, które zgodnie z planem z projektu 62 także mamy opanować. Znów byłam zdziwiona, bo Fibi aportowała piłkę jakby robiła to od zawsze... Być może to, że tak chętnie wyławia przedmioty z wody pomogło nam w zrozumieniu, że to co rzucam ma trafić z powrotem do mnie? :) Nie mam pojęcia! Wiem tylko, że Fibi wyrobiła w weekend 100% aportowej normy!
Wkrótce zrobiło się za gorąco na rzucanie piłką i z ciekawości pokazałam psu wstęp do obiegania drzew. Mózg jednak już nie myślał, nie pracował, być może za sprawą gorąca, a być może za sprawą zbyt cienkiego drzewa... Trzeba będzie spróbować z grubszym i bardziej widocznym :)
Zmęczonego psa zaprosiłam do klatki w namiocie postawionej tak, by nie widział najciekawszych wydarzeń (krótko mówiąc, przodem w krzaki, a tyłem w dom i ulicę :)) i zostawiłam, poddając próbie czasu. Miałam wrócić najpóźniej za godzinę, chyba, że pies zaczął by skomleć i trzeba byłoby interweniować. Fibi znów mnie zaskoczyła i oprócz kilku szczeknięć na samym początku przesiedziała w klatce najdłużej, jak do tej pory, czyli całą godzinę. Leżąc i patrząc na trawę.
Jesteście ciekawi jak wyglądały nasze pierwsze kroki z przyzwyczajaniem psa do wody, z aportem, z przyzwyczajaniem do namiotu i z nieudolnym obieganiem drzewek? Obejrzyjcie krótki film z najciekawszymi i najodważniejszymi momentami :)
A jak Wam idzie projekt 62? Jak spędzacie wakacyjny czas?
Aktywnie, czy raczej leniuchujecie? Przyznać się! ;)